Do Durres dojechalismy okolo polnocy. Droga nie byla latwa. W kazdym hotelu ktos na nas czeka wiec i tym razem oczekiwal nas boy hotelowy, ktory o dziwo mowil po angielsku ale chyba mial wyuczone zwroty, bo jakakolwiek dalsza konwersacja nie wchodzila w gre.
Durres to najbrzydsze miejsce, ktore dotychczas widzielismy podczas naszej malej podrozy. Brudno, smierdzi i mialam wrazenie ze scieki sa wylewane prosto do morza. Odeszla mi jakaklwiek ochota na kapiel czy tez plazowanie, kiedy podczas porannego spaceru zobaczylismy babulinke sprzedajaca ziemniaki i cebule na plazy. Wiec po konsumpcji sniadania w iscie stylu PRL w dalsza droge.
Czas na tankowanie. Albania to kraj mercedsow, myjni samochodowych i stacji benzynowych. Te ostatnie sa oddalone od siebie o jakis kilometr, jednak aby zatankowac trzeba miec tylko gtowke. Nie ma znaczenia to, ze stacje sa oklejone naklejkami honorujacymi karty platnicze. Tu to nie dziala. Only cash jak mowia.
Dla tych ktorzy mysla o wczasach w Albanii - zdecydowanie tak ale tylko po stronie z granica grecka czyli okolice Sarande. Widoki i morze piekne. Ceny znosne. Jestem pewna ze tam wroce, poniewaz albanczycy nie sa jeszcze mocno rozwinieci turystycznie, wiec ucza sie a turystow zwlaszcza tych z Polski traktuja jak zjawisko.Do tego sa uprzejmi, grzeczni i mili. Chetnie pomoga i mocno dziekuja za jakikolwiek napiwek. Fakt, ze jest to kawalek drogi z Polski ale warto